Odziana w płaszcz z kapturem postać zwinnie skacze po dachach i wspina się po gzymsach… Toż to nowy Assassin’s Creed czy jakiś klon tej serii? W sumie mogłaby tak pomyśleć osoba, która zna hit ze stajni Ubisoftu i przypadkowo zerknęłaby na intro Grim Legends 3. Mnie samą, choć wiedziałam, co uruchamiam, naszło takie skojarzenie podczas oglądania otwierającego grę filmiku. Nie myślcie jednak, że trzecie Grim Legends drastycznie odcina się od swych korzeni. Owszem, produkcja pod kilkoma względami różni się od wcześniejszych odsłon, ale to wciąż tytuł spod znaku Hidden Object Puzzle Adventure. Na dodatek, bardzo udany, do czego zresztą przyzwyczaiło nas polskie studio Artifex Mundi.
Największa zmiana w stosunku do dwóch pierwszych części cyklu dotyczy warstwy fabularnej. Poprzedniczki reprezentowały bowiem typowo klasyczne podejście do baśni, stanowiąc wirtualne odpowiedniki opowieści, którymi człowiek przeważnie zaczytuje się w dzieciństwie. Mam tu na myśli przede wszystkim twórczość braci Grimm oraz Hansa Christiana Andersena. Jeśli chodzi o „trójkę”, Grim Legends 3: The Dark City (w polskiej wersji językowej – Mroczne Legendy 3: Miasto Cieni) obiera dla odmiany mroczniejszą i dojrzalszą drogę, mimo że nie porzuca całkowicie baśniowych klimatów.

Na pohybel diabelstwu!
Scenariusz produkcji przypomina nieco historie w stylu filmu „Van Helsing” Stephena Sommersa czy osadzonego współcześnie serialu „Supernatural”. Swoiste powinowactwo przejawia się poprzez wykorzystanie popularnego motywu polowania na demony i inne wredne plugastwa. Tym właśnie zajmuje się główna bohaterka gry – młoda kobieta o imieniu Sylwia, której sprawność fizyczną zademonstrowano nam już w początkowej cut-scence. Dziewczynę poznajemy w momencie, gdy akurat pędzi wykonać misję na rzecz tropiącego monstra Zakonu. Wespół ze swoim mentorem, mistrzem Salomonem, musi sprawdzić, co za potwór szaleje w miejscowym teatrze. Niestety, zadanie nie idzie do końca po myśli protagonistów, przez co nie ma mowy o przybiciu sobie piątki i pogratulowaniu świetnej roboty. Na domiar złego, w międzyczasie ktoś włamuje się do siedziby Zakonu, aby skraść kamień Incarceri. Klejnot nie byle jaki, bo wewnątrz niego siedzi uwięziony Koszmar, będący wyjątkowo złowrogą istotą. Dlatego też Sylwia i Salomon ruszają w pogoń za złodziejem, by nie dopuścić do rozpanoszenia się licha. Tak oto trafiają do miasta Lichtenheim, gdzie odnotowano niepokojące zjawiska o nadnaturalnym charakterze. Winnego nie trzeba szukać daleko – cóż, Koszmar najwyraźniej zaczął tam wypuszczać swoje wici.



Ekipa z Artifex Mundi od razu rzuca odbiorców w wir wydarzeń, nie mając problemów z utrzymaniem odpowiedniej atmosfery ani ze sprawnym nakreśleniem fabuły. Mimo obecności często spotykanych wątków, z zainteresowaniem śledziłam przedstawioną w grze historię. Co ciekawe, minione zdarzenia mają ścisły związek z właściwą akcją, czego dowiemy się wraz z naszymi postępami. Dzięki takiemu zabiegowi bardzo dobrze broni się tutaj amnezja, czyli przypadłość, na jaką nierzadko cierpią bohaterowie gier komputerowych. Tak, Sylwię również dotknęła utrata pamięci, lecz jej sytuacja ładnie komponuje się z odkrywaniem sięgających przeszłości tajemnic.
Lubiane danie na niedzielę…
Jak zaznaczyłam we wstępie, Grim Legends 3 zalicza się do casualowego gatunku HOPA, oferującego połączenie klasycznej przygodówki z wyszukiwaniem ukrytych obiektów. Warto przy tym podkreślić, iż deweloperzy nie zarzucili tendencji do czynienia coraz silniejszych skrętów ku tradycyjnym point and clickom. Co prawda otrzymujemy przygodówkę w wydaniu uproszczonym, ale to plus zarówno dla stricte niedzielnych graczy, jak i takich osób, które chcą zwyczajnie odetchnąć od bardziej wymagających pozycji. W tę relaksującą formułę poniekąd wpisuje się również czas rozgrywki, który, wzorem wielu innych HOPEK, nie należy do zbyt długich, pozwalając nie tylko odpocząć przy danym tytule, ale i poczuć się zadowolonym z szybkiego jego ukończenia. Na przejście podstawowej przygody potrzebowałam około 4 godzin, natomiast kolejne 35 minut poświęciłam bonusowemu rozdziałowi, rozgrywającemu się tuż po finale głównego scenariusza.

Skoro poruszyłam kwestię mechaniki, wypadałoby przyjrzeć się ciut bliżej poszczególnym aspektom gameplayu. Jako że twórcy kładą nacisk na elementy zaczerpnięte z point and clicków, wstawki hidden object serwowane są nam w oszczędnych dawkach. W trakcie rozgrywki zetkniemy się z fragmentarycznymi i klasycznymi scenami HO – pierwsze polegają na skompletowaniu części większego rekwizytu, a drugie na wskazywaniu szpargałów wymienionych w listach u dołu ekranu (obszerne wykazy lub jedna, góra dwie pozycje, tyle że w iluś egzemplarzach). Prócz powyższych plansz, dodatkowa przygoda każe też raz wypatrywać różnych symboli w świetlistej kuli, posługując się przyciemnionym szkiełkiem. Niby drobnostka, ale przyznam, że to całkiem sympatyczna wariacja na temat HO.
…. z dokładką czegoś nowego
Czysto przygodowe partie obejmują głównie zbieranie i używanie przedmiotów, a także rozwiązywanie nieskomplikowanych zagadek logicznych, w tym dla przykładu przygotowywanie mikstury czy kolorowanie witrażu według konkretnych wytycznych. Chociaż część zadań słusznie wyda się znajoma fanom gier od Artifex Mundi, autorzy wprowadzili parę nowości. O ile okazjonalny wybór kwestii dialogowej wystąpił już w Enigmatis 2, tak łączenia przedmiotów w ekwipunku wcześniej nie było. Dobrze, że polscy deweloperzy o tym pomyśleli i jeszcze bardziej upodobnili grę do pełnoprawnej przygodówki. Ponadto niektóre rzeczy w inwentarzu można obejrzeć z bliska, dysponując jednocześnie opcją odwrócenia ich na inną stronę.

Interesującym pomysłem, który wyróżnia Grim Legends 3 na tle poprzednich odsłon, są walki runiczne. Mianowicie od czasu do czasu przyjdzie nam stoczyć swoiste bitwy z demonicznymi bytami, gdzie droga do sukcesu bynajmniej nie wiedzie przez umiejętne kopanie zadów czy wykręcanie kończyn. To magiczne pojedynki, które wymagają rzucania zaklęć obronnych, wykazując się przy tym bystrym wzrokiem. Kiedy dochodzi do takiego starcia, na ekranie pojawiają się dwa duże okręgi – graczowi przypada niebieski, a oponentowi czerwony. Wewnątrz nich widnieją zaś małe kółka z różnymi runami, spośród których musimy znaleźć u siebie niedostępny w puli przeciwnika symbol.
Gdy piękno z mrokiem idzie w parze
Co z oprawą audiowizualną? Ano bardzo dobrze. Ba, zwiedzane lokacje, wespół z planszami typu hidden object, zgotowały mi iście królewską ucztę dla oczu! Innymi słowy, są po prostu piękne – takie baśniowe i zarazem posępne, perfekcyjnie uwypuklające klimat produkcji. Swoją drogą, doskonale zdaję sobie sprawę, że pochwały pod adresem teł w grach Artifexu powtarzam niemalże niczym mantrę. Cóż jednak poradzić, skoro rodzimy zespół deweloperski potrafi wyczarować autentyczne perełki, kusząc przywiązaniem do najdrobniejszych detali, a także bogatą paletą silnie nasyconych kolorów. W mniejszym stopniu zachwycają za to animacje postaci, które można nazwać czymś w rodzaju pięty achillesowej studia. Gwoli ścisłości, absolutnie nie są złe, a twórcy coraz lepiej dopracowują ów aspekt. Niemniej zdarzają się pomniejsze wpadki – przykładowo głowa ukrytej na teatralnej scenie dziewczynki sprawiała wrażenie jakby sztucznie doklejonej do reszty ciała. Z kolei skomponowane na potrzeby gry melodie nie wzbudzają żadnych zastrzeżeń, fundując nam muzyczną podróż po świecie zdominowanym przez melancholię, mrok i tajemnice. A voice acting? W porządku, lecz, tak jak w poprzednich grach tego producenta, jedynie po angielsku (po polsku mamy sam tekst).



Podsumowując, The Dark City to zdecydowanie najmroczniejsza część cyklu. Z jednej strony, wielbiciele Grim Legends 1 i 2 mogą troszeczkę tęsknić za klasycznym ujęciem baśni, kiedy zasiądą do trzeciej odsłony. Z drugiej, trzeba docenić wykazywane przez autorów pragnienie rozwijania serii, zwłaszcza że obrany kierunek nie okazał się porażką. Perypetie Sylwii nie nudzą, a do tego towarzyszy im atrakcyjna oprawa wizualna. Nie zawodzi również gameplay, który, mimo że bazuje na sprawdzonych pomysłach, z powodzeniem przemyca delikatny powiew świeżości. Artifex Mundi ponownie uraczyło więc odbiorców nad wyraz smakowitą propozycją, a tym samym powiększyło swoje twórcze konto o kolejny sukces.
8 | PLUSY: wciągająca fabuła + angażujący i zróżnicowany gameplay + nowe pomysły zdają egzamin + bardzo dobra warstwa audiowizualna |
MINUSY: część zadań to powtórka z innych gier Artifexu - sporadycznie trafi się słabsza animacja |
Autorka: crouschynca
Na podstawie wersji Steam. Wszystkie screeny autorstwa własnego.